Settings
Light Theme
Dark Theme

Praskie Audiohistorie e23 Fantasy na starej Pradze

Praskie Audiohistorie e23 Fantasy na starej Pradze
May 31, 2021 · 12m 44s

Co jakiś czas w Praskich Audiohistoriach polecam książkę o Pradze. Tym razem polecam zbiór opowiadań urban fantasy, fantazja miejska, science-fiction “Praskie opowieści” Tomasza Bocheńskiego, zlokalizowane w centrum starej Pragi, w...

show more
Co jakiś czas w Praskich Audiohistoriach polecam książkę o Pradze. Tym razem polecam zbiór opowiadań urban fantasy, fantazja miejska, science-fiction “Praskie opowieści” Tomasza Bocheńskiego, zlokalizowane w centrum starej Pragi, w okolicach Ząbkowskiej, Brzeskiej, bo stąd pochodzi autor…
Książka ukazała się we wrześniu 2012 roku. Jeżeli kogoś z państwa zainteresuje, to jeden egzemplarz mamy u siebie w czytelni na Pradze, zapraszamy państwa, zawsze można wpaść, umówić się, przeczytać tę książkę.
Natomiast ja państwu dzisiaj przeczytam kawałeczek jednego opowiadania. Mam nadzieję że państwa wciągnie i będziecie chcieli wiedzieć, co jest dalej…
Cytat: No dobra, opowiem... Tego dnia, szanowna publiko, nie byłem w najlepszym nastroju. No wiecie, jak to jest, gdy was ukochana kopnie w dupę. Nie, miłe panie, ja niczego nie sugeruję... Opowiadać? Się robi. Właściwie standardowo po takim zdarzeniu powinienem się upić w trupa, a potem powtarzać zabieg aż do całkowitego zaniku sieci neuronów odpowiedzialnych za uczucia wyższe. Zyskałbym na dzielnicy wierne grono przyjaciół, trwały alkoholizm i wszystko byłoby git, czyli normalnie. Ja jednak postanowiłem być oryginalny. Taak... Kategorycznie odmówiłem chlania, budząc niepomierne zdumienie kolesiów; tacy byli współczujący, że chcieli stawiać, sądząc, że groszem nie śmierdzę, i ze zgrozą przyjęli odmowę. Ostatnio jeden kumpel zaniechał picia, a rano znaleźli nieboraka wiszącego na żyrandolu. Ząbkowska i nawet część Brzeskiej przypuszczały, że zmierzam w ślady wisielca. Cóż, ludzie na Szmulkach są w porządku, czasem jednak zbyt konserwatywnie podchodzą do świata. Jesteś nieszczęśliwy – napij się wódki. Szczęście cię rozpiera – stawiaj gołdę. Nie wiesz, czy jest tak, czy siak – walnij setę, rzecz się wyjaśni. A Maryjka zamieniła mnie na jednego palanta w garniturze: „Bo on nie pije tak jak ty”. Pewnie nie, a oprócz tego miał brykę i prowadził prywatny biznes. Jak mogłem z nim rywalizować? Powiedzcie. Ale postanowiłem zmienić coś w życiu. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to wyremontować chałupę. Umęczę się, myśli zajmę, a efekt pozytywny będzie. I postąpiłem jak w starym dowcipie o kupowaniu samochodów; pamiętacie: facet nabył dziurkowane rękawiczki i do nich dobierał limuzynę. Tak i ja, zwiedziwszy targ staroci na Kole, powróciłem z łupem. Dźwigałem dumny i prawie szczęśliwy aparat telefoniczny, gdzieś tak na oko z lat dwudziestych. Ździwko widzę w oczach przepięknych. Że telefon? Miła, jak go odczyściłem i ustawiłem w przedpokoju, to całe pomieszczenie aż blasku nabrało. Wysoki, srebrny, ze słuchawką wykładaną szlachetnym drewnem – jedyny sprzęt z klasą w całym zapuszczonym mieszkaniu. Komórki? No nie, bracie – wtedy, w połowie lat dziewięćdziesiątych, występowały rzadziej niż śnieg w maju. A drogie tak, że nawet nowy men Maryjki – Tadek w Garniturze, mocno się w łeb pusty drapał, czy zabawkę nabyć. Napatrzywszy się na telefon, ruszyłem do przesuwania gratów. Komody przepchnąć nie mogłem, trzeba było wybebeszyć ciężkiego grzmota. Skończyło się na tym, że zasiadłem na podłodze pośrodku pokoju, obłożony skarbami i pamiątkami rodzinnymi. A w lodówce znalazłem dwa browary. Piwo do sześciu sztuk to przecież nie alkohol. Nieprawdaż? I tak jakoś zrobiło mi się trochę lepiej. Z zapałem wertowałem albumy ze zdjęciami, coraz bardziej zagłębiając się w przeszłość. Nie rozpoznawałem twarzy, ale szczęściem fotografie opisano, i to dość skrupulatnie. Jedna fotka zaciekawiła mnie niezmiernie, aż wyjąłem sepiowy kartonik, by obejrzeć go dokładnie. Przodek w tużurku i sztuczkowych spodniach, gładko uczesany z przedziałkiem, siedział na krześle z powagą wpatrzony w obiektyw. Zdjęcie solidne, podklejone grubym kartonem, na plecach miało wyraźną pieczątkę: nazwisko fotografa, adres i numer telefonu. A nawet ręcznie wypisaną datę. Obracałem zdjęćko w palcach, nadsłuchując. Niestety, piękny aparat telefoniczny milczał przez cały wieczór. A ja, nie ukrywam, czekałem w napięciu. Może Maryjka zadzwoni? Nie ma mądrych w takiej sytuacji. Nic jednak poza wrzaskami dzieci na podwórku nie przerywało ciszy. Szarańcza gówniarzy ryła trawnik przed kapliczką, skąd całkiem niedawno ekshumowano szczątki pozostałe po powstańczym cmentarzyku. Każdy znaleziony guzik czy drobna moneta wywoływały nowy przypływ entuzjazmu. Skoro tak, ja zadzwonię, pomyślałem. Jednak gdy zimna słuchawka dotknęła ucha, stchórzyłem. Ale żeby ukryć to przed sobą samym, wykręciłem pięć cyfr zapisanych na zdjęciu. I czekałem na głos panienki kwitujący wybranie dawno nieistniejącej centrali drętwym tekstem: „Nie ma takiego numeru, nie ma takiego...”.
– Allo? – świeży dziewczęcy sopran przyprawił mnie o opadnięcie szczęki i wytrzeszcz oczu. Lustro przy wieszaku ukazało obraz zdumionego kretyna. – A... allo? – sopranik mimo zniekształceń i „blaszanego” przydźwięku wyraźnie oddał niepewność dziewczęcia. Odchrząknąłem i wykrztusiłem: – Czy to zakład fotograficzny? – Taak... – śpiewnie przeciągnęła dziewczyna. – Niestety, już nieczynne. Nikogo nie ma. – Z duchem rozmawiam? Panno słodka! – zyskałem nieco na pewności, wchodząc w rolę klienta. – Ach nie – głos rozjaśnił uśmiech. – Z krwi i kości jestem. Jednak – dodała rzeczowo – zakład pracuje do siódmej wieczór. A teraz już... – Późno – wpadłem w słowo. – Przepraszam... – Taak. Ale nie tak bardzo... – Uśmiech ciągle trwał. – Cóż. Zadzwonię innym razem. – Proszę. Bo ja tu tylko mieszkam. – Dobrej nocy życzę. – Ja też. Stałem ze słuchawką przy uchu, urywany sygnał brzęczał bez końca. Zaciekawiła mnie „fotograficzna” panienka. Rozmawiając, czekała na odpowiedź, skupiona, nie drażnił jej natręt; nie spoglądała jednym okiem w telewizor czy gazetę. Takie rzeczy wyczuwa się przecież. A ja przez całe dwie minuty nie myślałem o Maryjce. Wykręciłem ponownie numer fotografa. – Allo? – Miła panno... Przepraszam... To znowu ja. – Tak? – głos zabrzmiał łagodnym zdziwieniem. – Chciałem zapytać... Czy mogę kiedyś zadzwonić? Zdziwienie urosło. – Przecież... – Do pani, madame – wyjaśniłem szybko. Cisza zupełna zaległa w słuchawce. – Proszę, błagam, do stópek przepięknych upadam – rzuciłem rymem „częstochowskim”. – A skąd wie, że przepiękne...? – Śmiech czaił się tuż pod powierzchnią słów. – Wie, wie. Inaczej być nie może, milady. – Ale pan śmiesznie mówi... – Więc zgoda? – Doobrze. Bywam tu wieczorami... – Pięknych snów życzę – powiedziałem. – Dziękuję – głosik zabrzmiał cienko, dziewczynkowato. I już jej nie było. Spałem jak dziecko. […] Rano, jak mówiłem, humor jakiś miałem lepszy. Do południa nieźle szarpnąłem robotą. Meble stanęły w ordynku pośrodku pokoi. Nawet zacząłem zmywać ściany. Wreszcie uznałem, że czas na obiad. Jak stałem, tak i wypadłem na dwór w poplamionym podkoszulku i porwanych sztanach. Kogo to obchodziło na Ząbkowskiej. Wracałem z zakupami przez podwórko, gdy wpadłem na Desanta. To kumpel jeszcze z podstawówki. Wojo odpękał w „Czerwonych Beretach”, stąd ksywa. Obaj mieliśmy kiepsko u dzielnicowego. Niejedną wspólną partaninę zrobiliśmy. A obalonych razem flaszek nie podejmuję się policzyć. Przybił piątkę, ale widzę, gościu coś niewyraźny. W oczy nie patrzy, z nogi na nogę przestępuje. – Co jest, Desant? – zagaiłem, bo pomiędzy nami tajemnic nie było. – Trouble Dżej Dżej – wyangielszczył się, miał ten zwyczaj. Jeden temat wirował mi we łbie, więc rzuciłem: – Kobita? Westchnął ciężko i przytaknął. Głupio zabrzmi, ale lepiej mi się zrobiło. Desant był twardy, skoro jego wzięło, i ja nie miałem powodu do wstydu.
– Słuchaj – powiedziałem. – Wczoraj miałem taki przypadek. Nakręciłem numer 401-81 i... Wyobraź sobie, uzyskałem połączenie. Kumasz coś z tego? […] Coś musiało przeskoczyć i połączyło cię z zupełnie innym numerem. Te centrale to rzęchy. Dobra, muszę lecieć. Jak sprawę wyjaśnię, większą wódkę zrobimy – rzucił, już odchodząc. Nie kupiłem teorii Desanta. Dwa razy centralka się pomyliła? No i przecież dziewczyna mówiła, że to zakład fotograficzny. Ale niepewność pozostała. Toteż w domu natychmiast wybrałem numer fotografa. W słuchawce trwała głucha cisza, a potem rozbrzmiało bełkotliwe: „Nie ma takiego numeru”. Przestałem kręcić dopiero, gdy rozbolał mnie palec. Przez resztę dnia mimo intensywnego arbajtu czułem się nieswojo. Jakbym coś wartościowego stracił... I wiecie co? Wcale nie chodziło o Maryjkę. Mało razy rozmawiałeś z kimś omyłkowo, frajerze? – mówiłem do siebie, szpachlując dziury w ścianach, ale nie pomagało. Durne uczucie. Udało mi się przestać o tym myśleć, ale wtedy przed oczyma ujrzałem jak żywą Maryjkę – nagą w objęciach Tadka, który nawet przy tej okazji nie zdjął Garnituru. Tobie odpierdala, koleś, pomyślałem i o zmierzchu pobiegłem po flaszkę. Nie ma co się krzywić. Tak było. Nie ze wszystkim jeszcze uległem pokusie. Postawiłem flachę na szafce. Obok musztardówkę. W końcu ma się klasę – nie pijam z gwinta. Jednak zanim zerwałem nakrętkę, wziąłem metalowy kosz i wrzuciłem do niego wszystkie pamiątki po mojej kobicie: zdjęcia, pluszowego misia, jakieś listy, a nawet zaplątany w pościeli biustonosz. Potem całość polałem benzyną i rzuciłem zapałkę. Flacha błysnęła zachęcająco, odbijając płomienie. By odwlec chwilę upadku, wykręciłem znany mi już na pamięć numer. Po ostatniej cyfrze – rozbrzmiała szmerem zakłóceń cisza. Butelka wyszczerzyła się do mnie ironicznie. Nagle rozbrzmiał normalny sygnał, a potem usłyszałem srebrzysty sopran: – Allo? Flaszka łypnęła złowrogo niebieską etykietą. Ja zaś, pełen ulgi, przycisnąłem słuchawkę ramieniem i posłałem „Bałtyckiej” gest Kozakiewicza. – Witam i do nóżek upadam, przepraszam, jeżeli głupstwa gadam – rzuciłem z marszu. „Pomyłka” nie rozchichotała się, jakby to uczyniła moja była. – Aaa, to pan... – rzekła jakimś nieobecnym tonem. – Przeszkadzam? – Tak. To znaczy nie! Byłam zajęta, lecz już skończyłam. – Dzwoniłem w dzień... – Siedziałam na wykładach, potem w kawiarni... Bywam w zakładzie dopiero po zamknięciu... Ale – dodała – pan Janowski nic nie wspominał... – Nie mogłem się dodzwonić. – To woda na młyn pana Bronka, zawsze mówi,
show less
Information
Author Praskie Audiohistorie
Website -
Tags

Looks like you don't have any active episode

Browse Spreaker Catalogue to discover great new content

Current

Looks like you don't have any episodes in your queue

Browse Spreaker Catalogue to discover great new content

Next Up

Episode Cover Episode Cover

It's so quiet here...

Time to discover new episodes!

Discover
Your Library
Search