00:00
08:21
Anna Mizikowska: 1 września to co roku okazja, żeby mówić o szkole. W Praskich Audiohistoriach koncentrujemy się na przeszłości. Zapraszam więc do wysłuchania wspomnień Pani Anny Dunin-Wąsowicz, swego czasu uczennicy Prywatnej Szkoły Heleny Rzeszotarskiej. Szkoła mieściła się przy Konopackiej…
Anna Dunin-Wąsowicz, AHM: Jeszcze na dwa lata przed śmiercią Pani Przełożonej w siedemdziesiątym chyba trzecim czy czwartym roku zbierałyśmy się – uczennice, w dzień imienin Przełożonej – jeszcze w gmachu szkolnym, w którym już w ogóle nie było śladu szkoły, tylko mieszkanie Przełożonej. Przełożona spytała mnie o obojga rodziców. To była taka szkoła.
W szkole powszechnej nie było prefekta, tylko Przełożona Rzeszotarska miała lekcje religii. Uczyła nas z Dziejów Apostolskich bodajże, ale wszystko objaśniała w ten sposób, żebyśmy mogły zrozumieć. Mówiła: „widzisz, nie można nikomu ukraść żadnej rzeczy, nawet igły, bo jeśli ukradniesz igłę krawcowej, to ona nie będzie miała czym wykonywać swojego zawodu i nie będzie miała pieniędzy na utrzymanie rodziny”.
Cały budynek był właściwie skonstruowany na zasadzie korytarzy i z korytarza wiodły do poszczególnych pomieszczeń drzwi. Widać, że to było przedtem lokale lokatorskie wykupione, ale system wyposażenia wnętrza i w ogóle rozplanowania przewidywał korytarz wspólny dla lokatorów i jakieś sanitarne, powiedzmy, urządzenia. Wchodziło się jedną albo drugą klatką schodową do lokalu szkoły i na pierwszym piętrze były klasy szkoły powszechnej i sekretariat. Klatka schodowa była bardzo ładnie urządzona: przed wojną był czerwony chodniczek pod mosiężnymi pręcikami – w ten sposób, żeby nikt nie mógł się poślizgnąć na schodach. Na pierwszym podeście stało duże lustro, żeby można się było przejrzeć i poprawić włosy. Na następnym podeście były szafeczki takie oszklone, w których były eksponaty do rysunków. I to była przeważnie ceramika poleska, huculska, jakieś palemki wileńskie – w każdym razie przedmioty sztuki ludowej. Na czwartym piętrze oprócz klas szkolnych, klas takich normalnych, był gabinet przyrodniczy, w którym stał autentyczny szkielet, z którym uczyłyśmy się i nazywał się Stefanek. Autentyczny szkielet stał sobie w kącie. Na pierwszym piętrze był sekretariat i szkoła powszechna, na drugim piętrze gabinet przełożonej i sala rekreacyjna, która była jednocześnie kaplicą i gimnastyczną salą. Na trzecim piętrze klasy gimnazjalne i na czwartym piętrze klasy licealne.
Przedtem uczyłam się w domu. Byłam psotnym dzieckiem mama zamykała mnie w pokoju z książką z zadaniami, a ja wyskakiwałam przez okno do ogródka i niestety to się później kończyło tak, że w maju odrabiałam wszystko za cały rok i szłam na egzamin do pani Rzeszotarskiej zdawać z kolejnych przedmiotów. Przed wojną te rzeczy były powszechne.
Dopiero od piątego oddziału szkoły powszechnej zaczęłam chodzić do szkoły pani Rzeszotarskiej. To przypadło na drugi rok okupacji, już w ‘40 troku na jesieni zaczęłam się uczyć. Ten zespół podjął bardzo duże ryzyko uczenia: miałyśmy naukę i historii, i łaciny, i polskiego i geografii – zakazanych przedmiotów w lokalu szkoły. Z tym, że kazano nam trzymać coś do obrębiania w ręce, żeby to wyglądało, że jest lekcja zawodu. Opowiadała mi kiedyś pani Skarżyńska, nauczycielka historii, że jechała do szkoły i była łapanka. Ona miała atlas historyczny w teczce, podręczniki i notatki. Wyrzucili wszystkich z tramwaju na wiadukcie Pancera. To był wiadukt, nieistniejący obecnie, który prowadził takim łagodnym spadkiem w dół tam, gdzie jest teraz trasa W-Z. I ona podeszła do barierki i wyrzuciła te wszystkie rzeczy. I, i jakoś wypuścili ją z łapanki.
Czytając protokoły z posiedzeń rady pedagogicznej poznałam dopiero, jaki to był ideowy zespół ludzi. W latach okupacji koło osiemdziesięciu paru procent uczennic nie płaciło całej sumy za nauczanie. W prywatnej szkole, w której nauczyciele zrzekli się części uposażenia, żeby szkoła mogła funkcjonować.
W 1949 roku szkoła pani Rzeszotarskiej również uległa upaństwowieniu, została wyznaczona inna dyrektorka. Były to przykre czasy podobno dla personelu. Trwała walka o zmianę klimatu w szkole – władze chciały „odrzeszotarszczyć” szkołę, tak mówiono o tym. To znaczy, żeby te wszystkie dla nas pozytywne w ocenie, prawda, cechy szkoły, zostały przekreślone i żeby szkoła odpowiadała standardom takiej szkoły państwowej, w której nauczyciele niewiele mają do powiedzenia poza przekazaniem wiadomości o wykładanym przedmiocie.
Na całe życie pozostawiła jakiś ślad i…. Wcale nie zawsze taki pozytywny, bo ja czasem się buntowałam i myślałam – i nie tylko ja, moje koleżanki – że z takim obciążeniem wchodzić w świat zupełnie inny jest bardzo trudno. Bo czuło się jak wielbłąd z garbem, bo chciało się czasem zachować inaczej, a wychowanie nie pozwalało…
Anna Mizikowska: 1 września to co roku okazja, żeby mówić o szkole. W Praskich Audiohistoriach koncentrujemy się na przeszłości. Zapraszam więc do wysłuchania wspomnień Pani Anny Dunin-Wąsowicz, swego czasu uczennicy Prywatnej Szkoły Heleny Rzeszotarskiej. Szkoła mieściła się przy Konopackiej… Anna Dunin-Wąsowicz, AHM: Jeszcze na dwa lata przed śmiercią Pani Przełożonej w siedemdziesiątym chyba trzecim czy czwartym roku zbierałyśmy się – uczennice, w dzień imienin Przełożonej – jeszcze w gmachu szkolnym, w którym już w ogóle nie było śladu szkoły, tylko mieszkanie Przełożonej. Przełożona spytała mnie o obojga rodziców. To była taka szkoła. W szkole powszechnej nie było prefekta, tylko Przełożona Rzeszotarska miała lekcje religii. Uczyła nas z Dziejów Apostolskich bodajże, ale wszystko objaśniała w ten sposób, żebyśmy mogły zrozumieć. Mówiła: „widzisz, nie można nikomu ukraść żadnej rzeczy, nawet igły, bo jeśli ukradniesz igłę krawcowej, to ona nie będzie miała czym wykonywać swojego zawodu i nie będzie miała pieniędzy na utrzymanie rodziny”. Cały budynek był właściwie skonstruowany na zasadzie korytarzy i z korytarza wiodły do poszczególnych pomieszczeń drzwi. Widać, że to było przedtem lokale lokatorskie wykupione, ale system wyposażenia wnętrza i w ogóle rozplanowania przewidywał korytarz wspólny dla lokatorów i jakieś sanitarne, powiedzmy, urządzenia. Wchodziło się jedną albo drugą klatką schodową do lokalu szkoły i na pierwszym piętrze były klasy szkoły powszechnej i sekretariat. Klatka schodowa była bardzo ładnie urządzona: przed wojną był czerwony chodniczek pod mosiężnymi pręcikami – w ten sposób, żeby nikt nie mógł się poślizgnąć na schodach. Na pierwszym podeście stało duże lustro, żeby można się było przejrzeć i poprawić włosy. Na następnym podeście były szafeczki takie oszklone, w których były eksponaty do rysunków. I to była przeważnie ceramika poleska, huculska, jakieś palemki wileńskie – w każdym razie przedmioty sztuki ludowej. Na czwartym piętrze oprócz klas szkolnych, klas takich normalnych, był gabinet przyrodniczy, w którym stał autentyczny szkielet, z którym uczyłyśmy się i nazywał się Stefanek. Autentyczny szkielet stał sobie w kącie. Na pierwszym piętrze był sekretariat i szkoła powszechna, na drugim piętrze gabinet przełożonej i sala rekreacyjna, która była jednocześnie kaplicą i gimnastyczną salą. Na trzecim piętrze klasy gimnazjalne i na czwartym piętrze klasy licealne. Przedtem uczyłam się w domu. Byłam psotnym dzieckiem mama zamykała mnie w pokoju z książką z zadaniami, a ja wyskakiwałam przez okno do ogródka i niestety to się później kończyło tak, że w maju odrabiałam wszystko za cały rok i szłam na egzamin do pani Rzeszotarskiej zdawać z kolejnych przedmiotów. Przed wojną te rzeczy były powszechne. Dopiero od piątego oddziału szkoły powszechnej zaczęłam chodzić do szkoły pani Rzeszotarskiej. To przypadło na drugi rok okupacji, już w ‘40 troku na jesieni zaczęłam się uczyć. Ten zespół podjął bardzo duże ryzyko uczenia: miałyśmy naukę i historii, i łaciny, i polskiego i geografii – zakazanych przedmiotów w lokalu szkoły. Z tym, że kazano nam trzymać coś do obrębiania w ręce, żeby to wyglądało, że jest lekcja zawodu. Opowiadała mi kiedyś pani Skarżyńska, nauczycielka historii, że jechała do szkoły i była łapanka. Ona miała atlas historyczny w teczce, podręczniki i notatki. Wyrzucili wszystkich z tramwaju na wiadukcie Pancera. To był wiadukt, nieistniejący obecnie, który prowadził takim łagodnym spadkiem w dół tam, gdzie jest teraz trasa W-Z. I ona podeszła do barierki i wyrzuciła te wszystkie rzeczy. I, i jakoś wypuścili ją z łapanki. Czytając protokoły z posiedzeń rady pedagogicznej poznałam dopiero, jaki to był ideowy zespół ludzi. W latach okupacji koło osiemdziesięciu paru procent uczennic nie płaciło całej sumy za nauczanie. W prywatnej szkole, w której nauczyciele zrzekli się części uposażenia, żeby szkoła mogła funkcjonować. W 1949 roku szkoła pani Rzeszotarskiej również uległa upaństwowieniu, została wyznaczona inna dyrektorka. Były to przykre czasy podobno dla personelu. Trwała walka o zmianę klimatu w szkole – władze chciały „odrzeszotarszczyć” szkołę, tak mówiono o tym. To znaczy, żeby te wszystkie dla nas pozytywne w ocenie, prawda, cechy szkoły, zostały przekreślone i żeby szkoła odpowiadała standardom takiej szkoły państwowej, w której nauczyciele niewiele mają do powiedzenia poza przekazaniem wiadomości o wykładanym przedmiocie. Na całe życie pozostawiła jakiś ślad i…. Wcale nie zawsze taki pozytywny, bo ja czasem się buntowałam i myślałam – i nie tylko ja, moje koleżanki – że z takim obciążeniem wchodzić w świat zupełnie inny jest bardzo trudno. Bo czuło się jak wielbłąd z garbem, bo chciało się czasem zachować inaczej, a wychowanie nie pozwalało… read more read less

2 years ago #annadunin-wąsowicz, #helenarzeszotarska, #helenyrzeszotarskiej, #historiamówiona, #konopackiej, #muzeumpragi, #praga, #szkoła