00:00
13:32
Transkrypcja: Konie na Pradze

Anna Mizikowska: Dziś oddamy głos Panu Pawłowi Elszteinowi. Pan Paweł urodził się i wychował na warszawskiej Pradze. Urodził się w 1922 roku. Pokochał te Pragę, zapamiętał ją i opisał w książce „Moja Praga. Z archiwum wspomnień”. Poza tym napisał 75 książek, ponieważ był dziennikarzem, publicysta związanym przede wszystkim z rozwojem lotnictwa. Nagrał dla Archiwum Historii Mówionej swoje wspomnienia. Zaprezentuję fragment, w którym opowiada o audiosferze Pragi lat 20. i 30.

Paweł Elsztein: Wspominamy dawne lata, a najlepiej wspomina się ten kraj lat dziecinnych, prawda, kraj lat młodzieńczych… A ten mój kraj lat dziecinnych to lata dwudzieste i trzydzieste. A w tych latach to w życiu społeczeństwa Pragi, moim również, dominowały konie.
Nie zdajemy sobie dzisiaj sprawy, w jak w powszechnym użyciu były konie. Bo tak: pieczywo dowoziły wozy małe, zręczne, jednokonne do poszczególnych tutaj sklepików;
Straż ogniowa, za mojej jeszcze pamięci, jeszcze czasami używała konnych zaprzęgów, chociaż już przesiadali się na, na samochody, prawda, takie niemieckie te wozy czerwonej barwy.
Od samego rana już słyszeliśmy turkot furmanek, które po tym bruku tutaj zajeżdżały na ulicę Małą, bo jesteśmy na ulicy Małej, z którą jestem związany tu przecież nieomal od urodzenia, turkot furmanek, głosy woźniców, to byli podwarszawscy chłopi, rolnicy, którzy przywozili już z samego rana swoje płody. Zgodnie z wytycznymi władz miejskich, ten, sprzedaż powinna się odbywać na wyznaczonych miejscach, ale i dopuszczano w niektórych uliczkach, takich zacisznych, z wyjątkiem Rębielińskiej, która była bardzo ruchliwa, ale takie ulice jak: Zaokopowa, Inżynierska, Mała, Stalowa, mniej ruchliwe, przynajmniej na pewnych odcinkach, to były zaopatrywane bezpośrednio z wozu sprzedawano kartofle, cebulę i tak dalej, i tak dalej, normalne warzywa. Podobno to było taniej niż w sklepikach okolicznych, nie jestem pewien, czy to tak było naprawdę, w każdym bądź razie już z końmi od samego rana mieliśmy do czynienia.
Właściwie cały transport ten towarowy, przewóz towarów, to był konny, przewóz piwa, słynne, słynne zakłady, słynny browar Haberbusch i Schielego rozwoził właśnie piwo w takich wielkich beczkach. Charakteryzowały się tym, że konie były potężne takie, miały te pęciny owłosione, potężne rumaki ciągnęły to piwo, zawsze to było sensacją, przejazd taki konnego zaprzęgu był sensacją dla, dla okolicznej dzieciarni.
No i wojsko, mieliśmy tu sporo wojska w rejonie dzisiejszego Placu Hallera, tam były przecież składnice wojskowe, tam były, był oddział weterynaryjny tu mniej więcej, gdzie dzisiaj pomnik na Namysłowskiej jest, no i wojsko też bardzo dużą liczbą wozów się posługiwało. Oczywiście były to podjazdy, wozy amunicyjne, no były też i samochody naturalnie, ale też tych koni było pełno. Na ulicy Jagiellońskiej nawet wyznaczony był taki tor do jazdy konnej, ja to w książce opisuję, amazonki z Jagiellońskiej, gdzie tam sobie panie z rodzin wojskowych urządzały, takie wyścigi, treningi, gdzie żołnierze ćwiczyli się w jeździe konnej, no tak że i w wojsku tutaj tu konie były, no oczywiście podziwialiśmy zawsze przejazdy jakichś oddziałów kawalerii, przejazdy jakichś oddziałów konnych, bo to podziwiało się i sprawność koni, i sprawność jeźdźców, prawda.
Niedaleko tutaj mojego domu na ulicy Inżynierskiej był duży dom towarowy taki wielki, dzisiaj, Wróblewskiego, pozostał dzisiaj pod numerem, pod numerem trzecim, prawda, pod numerem trzecim ten dom był, no i tam właśnie ta firma dysponowała dużymi wozami, zaprzęganymi w konie albo w parę koni albo w czwórkę koni, tam były stajnie, tak że znów mieliś... miałem do czynienia i okoliczni mieszkańcy ciągle z tymi końmi.

Na obrzeżach Pragi były składy paszy, prawda, ulica Markowska szczególnie, gdzie na Markowskiej w tej części prawej, z prawej strony, znaczy się w stronę dworca licząc, były wielkie skupiska tych wozaków różnych, taki był jak gdyby parking wozów konnych, gdzie można było wynająć do przewozu czegokolwiek, począwszy od najdrobniejszych rzeczy, aż do największych, no i tam były te wszystkie składy z paszą. Na mojej ulicy też było kilka takich stajni, także tu była taka troszeczkę, jakbym powiedział z dzisiejszej perspektywy, taka trochę, trochę wieś, trochę miasto, prawda. Trochę wieś, trochę miasto…
No wracam jeszcze do tych koni, no konie, konie, no jest taka delikatna sprawa, że konie, no ze względów naturalnych, zostawiają ślady, prawda, po sobie. I proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby np. w ciągu dnia nie sprzątano tych odchodów, to niewątpliwie pod wieczór byłoby tego wszystkiego co najmniej pół metra, prawda. I tu chcę właśnie powiedzieć najważniejszą rzecz, jak sprawnie działały te służby oczyszczania miasta. Raz, pierwsze, każdy dom miał dozorcę, każdy dom miał dozorcę, który był gospodarzem i do obowiązków jego należała, należało zachowanie czystości wokół domu, a więc zawsze było posprzątane, oczyszczane. Czuwali nad tym policjanci, dzielnicowy czuwał i jak co, to wlepiał mandaty takie, tym dozorcom, którzy przecież nie mieli jakichś fantastycznych zarobków, to było dla nich niewątpliwie bardzo dotkliwe.
Aha!, ale wracam jeszcze do tego porządku, teraz jezdnia. Jezdnia była pilnowana przez dozorców miejskich, magistrackich. Byli to panowie, tacy w średnim wieku, nieraz starszym wieku, mieli gumowe fartuchy, takie podgumowane można by powiedzieć, czy ceratowe fartuchy, czapki służbowe, prawda, okrągłe, maciejówki, takie z herbem, tego, mieli miotły, szufle i ich obowiązkiem było zamiatanie natychmiast tych wszystkich pozostałości po koniach, pilnowali, pilnowali, z tymże oni znów mieli swoje odcinki, i powiedzmy tak jak ulica reprezentacyjna, jaką była Wileńska przed wojną, prawda, środkiem latarnie, elegancko, tory tramwajowe biegły, oni mieli poszczególne swoje, podzielone to było na jakieś tam odcinki, które mieli sprzątać i zawsze było czysto, nawet na postojach dorożkarskich. Tutaj niedaleko był postój dorożkarek, tych dorożek było siedem, osiem, dziewięć i znów konie nie wybierają sobie miejsca, więc zawsze to było czysto, było sprzątane nieomal automatycznie, natychmiast było sprzątane, bo to byłby i, i charakterystyczny taki zapach, prawda, i charakterystyczny...;




Tuż na Pradze Południe, dzisiaj się mówi Praga Południe, kiedyś się mówiło po prostu na Grochowie, na Kamionku, był tam osobliwy targ, właściwie w rejonie dzisiejszego parku, o tak bym powiedział, to jest ten rejon, były takie drewniane, drewniane zapory, takie kojce jak gdyby i tam gospodarze z okolicznych miejscowości, z dalszych, bliższych, no przy... przywozili te swoje konie, demonstrowali te swoje konie, dobijali targu i, i to był ciekawy, ciekawy taki przegląd, tam tacy chłopcy jak ja, na rowerach podjeżdżaliśmy, oglądaliśmy jak to się odbywa, prawda, jak to wygląda, w każdym bądź razie, już z daleka były, był widoczny ten duży natłok, sporo tam było tego, tych ludzi, tych koni, tych kupujących, tych sprzedających, trudno powiedzieć, jak to tam dobijano, nawet nie jestem zorientowany, jaka cena konia była, bo jakoś się tego nie zdołałem, ale fakt jest faktem, że tam właśnie był, no i zresztą tam na Grochowie, sporo było tych, tych no składnic, skła..., bo to już trudno mówić o sklepach, składnic z tym, z paszą dla zwierząt, dla koni, tak dalej, tak, to było bardzo charakterystyczne. Wrócę jeszcze na chwileczkę do najważniejszych rzeczy, mianowicie do transportu, takiego indywidualnego, a więc do dorożek. Dorożek, tych dorożek było bardzo dużo, dorożkarze, prawda, byli ponumerowani, mieli numery takie swoje na plecach, numer dorożki, prawda. Dorożka musiała być oświetlona, tam były te dwie karbidówki mieli w tych lampach swoich albo dwie świece. Bardzo grzeczni byli. Buda była rozsuwana w razie deszczu, okrywali ludzi taką jeszcze ceratą, osłonką w razie deszczu, no ten kurs można było sobie zawsze zamówić, umówić się prawda o cenę.
Wykształcił się, można powiedzieć tak, wykształcił się taki typ warszawski, no i tych dorożek, który był zwany takim typem praskiej dorożki, takim obrazem takiej dorożki praskiej, Tym się chyba wyróżniała, że była jednokonna, to była jednokonna, tamte były dwukonne, ponieważ tu jeszcze taka jest historia, jak się most, będzie tam most Śląsko-Dąbrowski dzisiejszy, on jest poziomo, natomiast przed wojną ten most był, tak jak i dzisiaj w tym samym miejscu mniej więcej, ale podjazd pod górę był dość stromy, w związku z tym jednokonna dorożka to z trudem się tam ten koń wdrapał, więc w związku z tym już, już po tamtej stronie, po lewej stronie używano tych dwukonnych raczej dorożek i ta jednokonka, to taką miała nazwę właśnie praską, natomiast konstrukcyjnie to już się tam specjalnie nie różniły…
Natomiast zimą, od razu z chwilą, gdy tylko pierwsze płatki śniegu spadły na jezdnię, jezdnia była już taka bardzo ośnieżona, a te śniegi to były właściwie kiedyś bardzo modne, bo one były od jakiegoś października, listopada aż do marca. Zima była zimna, zima była naprawdę prawdziwą zimą, taką zakopiańską, no i dorożki zamieniały się w saneczki, piękne saneczki, konik jeden, jeden konik albo dwa koniki, zależy gdzie się jeździło, miał dzwoneczek, prawda, i ten dzwoneczek dzwonił, bo to nie było słychać, poruszały się sanie, Sanie były takie właśnie dwuosobowe, no trzecia osoba mogła obok woźnicy, obok woźnicy siadać, bardzo przyjemna była rzecz, no co młodsi to nie mogli się doczekać, żeby taką, taką sanną się przejechać. Ja też wiele razy z ojcem, żeśmy gdzieś po prostu, nie dlatego żeśmy musieli, ale prawdopodobnie dlatego, żeby ojciec mi zrobił frajdę, żeby radość była, no to żeśmy tymi sankami poszli. Był tutaj nawet, róg Zaokopowej i Wileńskiej, tu stały te saneczki…
Transkrypcja: Konie na Pradze Anna Mizikowska: Dziś oddamy głos Panu Pawłowi Elszteinowi. Pan Paweł urodził się i wychował na warszawskiej Pradze. Urodził się w 1922 roku. Pokochał te Pragę, zapamiętał ją i opisał w książce „Moja Praga. Z archiwum wspomnień”. Poza tym napisał 75 książek, ponieważ był dziennikarzem, publicysta związanym przede wszystkim z rozwojem lotnictwa. Nagrał dla Archiwum Historii Mówionej swoje wspomnienia. Zaprezentuję fragment, w którym opowiada o audiosferze Pragi lat 20. i 30. Paweł Elsztein: Wspominamy dawne lata, a najlepiej wspomina się ten kraj lat dziecinnych, prawda, kraj lat młodzieńczych… A ten mój kraj lat dziecinnych to lata dwudzieste i trzydzieste. A w tych latach to w życiu społeczeństwa Pragi, moim również, dominowały konie. Nie zdajemy sobie dzisiaj sprawy, w jak w powszechnym użyciu były konie. Bo tak: pieczywo dowoziły wozy małe, zręczne, jednokonne do poszczególnych tutaj sklepików; Straż ogniowa, za mojej jeszcze pamięci, jeszcze czasami używała konnych zaprzęgów, chociaż już przesiadali się na, na samochody, prawda, takie niemieckie te wozy czerwonej barwy. Od samego rana już słyszeliśmy turkot furmanek, które po tym bruku tutaj zajeżdżały na ulicę Małą, bo jesteśmy na ulicy Małej, z którą jestem związany tu przecież nieomal od urodzenia, turkot furmanek, głosy woźniców, to byli podwarszawscy chłopi, rolnicy, którzy przywozili już z samego rana swoje płody. Zgodnie z wytycznymi władz miejskich, ten, sprzedaż powinna się odbywać na wyznaczonych miejscach, ale i dopuszczano w niektórych uliczkach, takich zacisznych, z wyjątkiem Rębielińskiej, która była bardzo ruchliwa, ale takie ulice jak: Zaokopowa, Inżynierska, Mała, Stalowa, mniej ruchliwe, przynajmniej na pewnych odcinkach, to były zaopatrywane bezpośrednio z wozu sprzedawano kartofle, cebulę i tak dalej, i tak dalej, normalne warzywa. Podobno to było taniej niż w sklepikach okolicznych, nie jestem pewien, czy to tak było naprawdę, w każdym bądź razie już z końmi od samego rana mieliśmy do czynienia. Właściwie cały transport ten towarowy, przewóz towarów, to był konny, przewóz piwa, słynne, słynne zakłady, słynny browar Haberbusch i Schielego rozwoził właśnie piwo w takich wielkich beczkach. Charakteryzowały się tym, że konie były potężne takie, miały te pęciny owłosione, potężne rumaki ciągnęły to piwo, zawsze to było sensacją, przejazd taki konnego zaprzęgu był sensacją dla, dla okolicznej dzieciarni. No i wojsko, mieliśmy tu sporo wojska w rejonie dzisiejszego Placu Hallera, tam były przecież składnice wojskowe, tam były, był oddział weterynaryjny tu mniej więcej, gdzie dzisiaj pomnik na Namysłowskiej jest, no i wojsko też bardzo dużą liczbą wozów się posługiwało. Oczywiście były to podjazdy, wozy amunicyjne, no były też i samochody naturalnie, ale też tych koni było pełno. Na ulicy Jagiellońskiej nawet wyznaczony był taki tor do jazdy konnej, ja to w książce opisuję, amazonki z Jagiellońskiej, gdzie tam sobie panie z rodzin wojskowych urządzały, takie wyścigi, treningi, gdzie żołnierze ćwiczyli się w jeździe konnej, no tak że i w wojsku tutaj tu konie były, no oczywiście podziwialiśmy zawsze przejazdy jakichś oddziałów kawalerii, przejazdy jakichś oddziałów konnych, bo to podziwiało się i sprawność koni, i sprawność jeźdźców, prawda. Niedaleko tutaj mojego domu na ulicy Inżynierskiej był duży dom towarowy taki wielki, dzisiaj, Wróblewskiego, pozostał dzisiaj pod numerem, pod numerem trzecim, prawda, pod numerem trzecim ten dom był, no i tam właśnie ta firma dysponowała dużymi wozami, zaprzęganymi w konie albo w parę koni albo w czwórkę koni, tam były stajnie, tak że znów mieliś... miałem do czynienia i okoliczni mieszkańcy ciągle z tymi końmi. Na obrzeżach Pragi były składy paszy, prawda, ulica Markowska szczególnie, gdzie na Markowskiej w tej części prawej, z prawej strony, znaczy się w stronę dworca licząc, były wielkie skupiska tych wozaków różnych, taki był jak gdyby parking wozów konnych, gdzie można było wynająć do przewozu czegokolwiek, począwszy od najdrobniejszych rzeczy, aż do największych, no i tam były te wszystkie składy z paszą. Na mojej ulicy też było kilka takich stajni, także tu była taka troszeczkę, jakbym powiedział z dzisiejszej perspektywy, taka trochę, trochę wieś, trochę miasto, prawda. Trochę wieś, trochę miasto… No wracam jeszcze do tych koni, no konie, konie, no jest taka delikatna sprawa, że konie, no ze względów naturalnych, zostawiają ślady, prawda, po sobie. I proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby np. w ciągu dnia nie sprzątano tych odchodów, to niewątpliwie pod wieczór byłoby tego wszystkiego co najmniej pół metra, prawda. I tu chcę właśnie powiedzieć najważniejszą rzecz, jak sprawnie działały te służby oczyszczania miasta. Raz, pierwsze, każdy dom miał dozorcę, każdy dom miał dozorcę, który był gospodarzem i do obowiązków jego należała, należało zachowanie czystości wokół domu, a więc zawsze było posprzątane, oczyszczane. Czuwali nad tym policjanci, dzielnicowy czuwał i jak co, to wlepiał mandaty takie, tym dozorcom, którzy przecież nie mieli jakichś fantastycznych zarobków, to było dla nich niewątpliwie bardzo dotkliwe. Aha!, ale wracam jeszcze do tego porządku, teraz jezdnia. Jezdnia była pilnowana przez dozorców miejskich, magistrackich. Byli to panowie, tacy w średnim wieku, nieraz starszym wieku, mieli gumowe fartuchy, takie podgumowane można by powiedzieć, czy ceratowe fartuchy, czapki służbowe, prawda, okrągłe, maciejówki, takie z herbem, tego, mieli miotły, szufle i ich obowiązkiem było zamiatanie natychmiast tych wszystkich pozostałości po koniach, pilnowali, pilnowali, z tymże oni znów mieli swoje odcinki, i powiedzmy tak jak ulica reprezentacyjna, jaką była Wileńska przed wojną, prawda, środkiem latarnie, elegancko, tory tramwajowe biegły, oni mieli poszczególne swoje, podzielone to było na jakieś tam odcinki, które mieli sprzątać i zawsze było czysto, nawet na postojach dorożkarskich. Tutaj niedaleko był postój dorożkarek, tych dorożek było siedem, osiem, dziewięć i znów konie nie wybierają sobie miejsca, więc zawsze to było czysto, było sprzątane nieomal automatycznie, natychmiast było sprzątane, bo to byłby i, i charakterystyczny taki zapach, prawda, i charakterystyczny...; Tuż na Pradze Południe, dzisiaj się mówi Praga Południe, kiedyś się mówiło po prostu na Grochowie, na Kamionku, był tam osobliwy targ, właściwie w rejonie dzisiejszego parku, o tak bym powiedział, to jest ten rejon, były takie drewniane, drewniane zapory, takie kojce jak gdyby i tam gospodarze z okolicznych miejscowości, z dalszych, bliższych, no przy... przywozili te swoje konie, demonstrowali te swoje konie, dobijali targu i, i to był ciekawy, ciekawy taki przegląd, tam tacy chłopcy jak ja, na rowerach podjeżdżaliśmy, oglądaliśmy jak to się odbywa, prawda, jak to wygląda, w każdym bądź razie, już z daleka były, był widoczny ten duży natłok, sporo tam było tego, tych ludzi, tych koni, tych kupujących, tych sprzedających, trudno powiedzieć, jak to tam dobijano, nawet nie jestem zorientowany, jaka cena konia była, bo jakoś się tego nie zdołałem, ale fakt jest faktem, że tam właśnie był, no i zresztą tam na Grochowie, sporo było tych, tych no składnic, skła..., bo to już trudno mówić o sklepach, składnic z tym, z paszą dla zwierząt, dla koni, tak dalej, tak, to było bardzo charakterystyczne. Wrócę jeszcze na chwileczkę do najważniejszych rzeczy, mianowicie do transportu, takiego indywidualnego, a więc do dorożek. Dorożek, tych dorożek było bardzo dużo, dorożkarze, prawda, byli ponumerowani, mieli numery takie swoje na plecach, numer dorożki, prawda. Dorożka musiała być oświetlona, tam były te dwie karbidówki mieli w tych lampach swoich albo dwie świece. Bardzo grzeczni byli. Buda była rozsuwana w razie deszczu, okrywali ludzi taką jeszcze ceratą, osłonką w razie deszczu, no ten kurs można było sobie zawsze zamówić, umówić się prawda o cenę. Wykształcił się, można powiedzieć tak, wykształcił się taki typ warszawski, no i tych dorożek, który był zwany takim typem praskiej dorożki, takim obrazem takiej dorożki praskiej, Tym się chyba wyróżniała, że była jednokonna, to była jednokonna, tamte były dwukonne, ponieważ tu jeszcze taka jest historia, jak się most, będzie tam most Śląsko-Dąbrowski dzisiejszy, on jest poziomo, natomiast przed wojną ten most był, tak jak i dzisiaj w tym samym miejscu mniej więcej, ale podjazd pod górę był dość stromy, w związku z tym jednokonna dorożka to z trudem się tam ten koń wdrapał, więc w związku z tym już, już po tamtej stronie, po lewej stronie używano tych dwukonnych raczej dorożek i ta jednokonka, to taką miała nazwę właśnie praską, natomiast konstrukcyjnie to już się tam specjalnie nie różniły… Natomiast zimą, od razu z chwilą, gdy tylko pierwsze płatki śniegu spadły na jezdnię, jezdnia była już taka bardzo ośnieżona, a te śniegi to były właściwie kiedyś bardzo modne, bo one były od jakiegoś października, listopada aż do marca. Zima była zimna, zima była naprawdę prawdziwą zimą, taką zakopiańską, no i dorożki zamieniały się w saneczki, piękne saneczki, konik jeden, jeden konik albo dwa koniki, zależy gdzie się jeździło, miał dzwoneczek, prawda, i ten dzwoneczek dzwonił, bo to nie było słychać, poruszały się sanie, Sanie były takie właśnie dwuosobowe, no trzecia osoba mogła obok woźnicy, obok woźnicy siadać, bardzo przyjemna była rzecz, no co młodsi to nie mogli się doczekać, żeby taką, taką sanną się przejechać. Ja też wiele razy z ojcem, żeśmy gdzieś po prostu, nie dlatego żeśmy musieli, ale prawdopodobnie dlatego, żeby ojciec mi zrobił frajdę, żeby radość była, no to żeśmy tymi sankami poszli. Był tutaj nawet, róg Zaokopowej i Wileńskiej, tu stały te saneczki… read more read less

3 years ago #audiosfera, #dorożki, #elsztein, #konie, #lata20, #lata30, #muzeumpragi, #pawełelsztein, #praga, #warszawa